literature

S : Bledy w czerwieni 003

Deviation Actions

Luna666's avatar
By
Published:
2.5K Views

Literature Text

John oparł się z jękiem o umywalkę. Głowa bolała go niemiłosiernie i czuł się okropnie. Siedzieli tu półtora miesiąca. I naprawdę miał dość. Czuł się jak w cholernym więzieniu. Albo jak jakiś świadek koronny.
Przemył twarz lodowatą wodą. Zakręciło mu się lekko w głowie. W ustach czuł nieprzyjemny posmak. Powinien porządnie wyszorować zęby. Naprawdę porządnie.
Jeżeli posiedzi tu jeszcze trochę, oszaleje. Nie. Patrząc na to, co się wydarzyło, już oszalał. To wina tego wszystkiego, co działo się przez minione tygodnie.

*

Sherlock oparł się o framugę, krzyżując ręce na piersi. Intrygujące, doprawdy. Od kilku minut stał i przyglądał się Johnowi, który wykonywał w sypialni serię ćwiczeń Do tej pory doliczył się pięćdziesięciu przysiadów, czterdziestu rozciągnięć i trzydziestu dwóch brzuszków. Ciekawe czy rozsądnym było wykonywanie serii ćwiczeń, gdy ledwo trzy tygodnie wcześniej było się ofiarą pobicia.
- Co robisz? - Powiedział głośno
Watson, który był w połowie wykonywanego ćwiczenia z zaskoczeniem opadł do tyłu, w ostatniej chwili podpierając się na łokciach. Trzydzieści dwa i pół brzuszka. Uśmiechnął się chytrze.
- Ćwiczę. Na co ci to wygląda? - spytał, kładąc się na podłodze.
Holmes zmarszczył lekko brwi, wchodząc do pokoju.
- Nie wiem... Mam nadzieję, że nie przygotowujesz się do obiecanego uderzenia mnie w twarz – usiadł na łóżku. Cichy chichot Johna sprawił, że uśmiechnął się nieco szerzej niż poprzednio.
- Pomyślałem, że dobrze by było utrzymać formę. Wiesz, gdy w końcu stąd wyjdziemy, znowu będziemy biegać za jakimiś wariatami, którzy zagrażają całemu narodowi...
- Sugerujesz, że będziesz pracował dla Mycrofta?! - Spojrzał z oburzeniem na przyjaciela.
Przyglądał się Johnowi, który zaczął się cicho śmiać, ocierając pot z czoła. W budowie ciała wciąż można było dojrzeć silniej zarysowane mięśnie, sugerujące życie żołnierskie.
- Nie, nie będę. Tylko ty zdajesz się równie często ratować Kraj i Królową co twój brat.
- Jeżeli tak, to robię to o wiele lepiej – prychnął cicho. - Wiesz, że mógłbyś poprosić Mycofta, żeby załatwił ci bieżnię? Nikt by się nie zdziwił jakby ją kupił, wszyscy zachwalaliby zakup! Też mógłby z niej korzystać!
Uśmiechnął się z satysfakcją, gdy John po raz kolejny zaczął się śmiać. Cel osiągnięty.

*

Holmes zapalił papierosa. Oparł się o chłodną ścianę, przymykając oczy. Wypuścił z ust wąską strużkę dymu. Było cicho... Uniósł powiekę, zerkając na Johna, który podniósł się z podłogi, przecierając pot z czoła i odetchnął ciężko.
- Chryste, to nie na moją formę – lekarz przeciągnął się, kierując się w stronę drzwi. - Mycroft mógłby nas już wypuścić.
Przyjrzał się Johnowi, który zatrzymał się jeszcze w drzwiach. Mięśnie mocniej zarysowane niż dwa miesiące temu. To już tyle? Tyle czasu minęło od dania, gdy Watson zaczął ćwiczyć? Powoli tracił rachubę.
John zniknął w drugim pokoju. Sherlock zacisnął usta na papierosie.

*

John wciągnął przez głową czarną koszulkę, by po chwili spojrzeć krytycznie w wmontowane w drzwi szafy lustro. Jego cześć ubrań była stanowczo w zbyt wojskowym stylu. Westchnął cicho, rozcierając skronie. Powinien spróbować wykłócać się o to z Mycroftem, ale podejrzewał, że byłoby to równie bezcelowe jak wymiany zdań z Sherlockiem. Holmesowie byli uparci jak małe dzieci. Uparci i głupi.
- Czemu jesteś niezadowolony? - Siedzący na krześle detektyw przyglądał mu się uważnie, marszcząc lekko brwi. - Nie lubisz ubrań, które przypominają ci o Afganistanie - westchnął cicho. To nie było pytanie. - Przypomina ci o krwi, wszystkich ludziach, których nie uratowałeś i koszmarach. Skoro o tym mowa...
- Zamknij się - John przerwał mu ostro, odwracając się na pięcie. - Nie rozmawiamy o moich koszmarach!
Spojrzał na Holmesa, który od tygodnia zawsze siedział w pokoju, przyglądając się ćwiczeniom Johna. Kilka razy liczył nawet na głos wykonywane ćwiczenia, jednak gdy poduszka trafiła w jego twarz dość dyplomatycznie z tego zrezygnował. Mimo to od czasu do czasu rzucał jakieś komentarze. Czasem bardzo krępujące, wyjątkowo dwuznaczne, komentarze, których znaczenia najwyraźniej nie pojmował.
Skierował się w stronę drzwi i niemal uśmiechnął się, słysząc za sobą kroki.
- Nie rozumiem czemu nie chcesz o tym rozmawiać! Przecież prędzej czy później się o tym dowiem - prychnięcie Sherlocka towarzyszyło mu, gdy wszedł do kuchni. - Może gdybyś coś powiedział, przestałyby cię męczyć!
John odwrócił się na pięcie, zerkając sceptycznie na przyjaciela. Holmes opierał się o framugę, znudzony, pragnący jakiejkolwiek rozrywki. Siedzieli tu niecały miesiąc, a Sherlock zaczynał robić naprawdę dziwne rzeczy, żeby siebie zająć. To znaczy - dziwne jak na siebie. Dwa dni wcześniej siedział nawet i oglądał z Johnem seriale, niczego nie komentując. Przez chwilę zastanawiał się nawet czy przyjaciel nie zasnął. Jedno zerknięcie wystarczyło, aby się upewnić, że nic takiego się nie stało.
- Chodziłem na psychoterapię i moje koszmary nie minęły. Jak sądzisz, jaka jest szansa, że jeśli powiem ci co się stało i o czym śnię coś się zmieni? - Spytał, otwierając lodówkę. - Chcesz śniadanie, czy wolisz zjeść jakiś inny posiłek? - Uśmiechnął się, słysząc za plecami umęczone jęknięcie.
- Udowodniłem już, że jestem lepszy niż twoja terapeutka. To mało?!
- Nie rozmawiamy o tym. Nie i koniec – westchnął.
Lodówka wypełniona była niemal wszystkimi potrzebnymi produktami. Mimo to ustalenie co Sherlock miał jeść było naprawdę trudne. Po dwóch dniach udało mu się nawet wywojować coś więcej niż miska płatków. Chociaż musiał przyznać, że zobaczenie przyjaciela, który jeden jedyny raz, jadł płatki śniadaniowe, zaspany i rozczochrany była absolutnie warta zachodu. Wiedział, że to będzie coś, czym będzie mógł go szantażować. Kiedyś. Gdy już stąd wyjdą.
Zmarszczył brwi, rozcierając kark. Trzeciego dnia zorientował się, że jedyny posiłek, który spożywał jego przyjaciel, powinien być jak najbardziej pożywny i z jak największą ilością wartości odżywczych. Przekonanie Sherlocka do zjedzenia porcji jak dla dorosłego, pracującego fizycznie mężczyzny, było naprawdę trudne. Wciąż zastanawiał się jakim cudem udało mu się wygrać tą batalię... Nie tą jedyną. Ciekawe czemu Sherlock był taki miły...
Wyprostował się szybko. Przełknął ślinę, powoli wyglądając zza drzwi. Holmes siedział na wysokim barowym krześle, opierając podbródek o blat wysepki. Znudzony kręcił nosem, marszczył brwi i wyraźnie coś knuł. O czymś myślał... Nagle skupił wzrok na Johnie i uśmiechnął się lekko.
- To co mi zrobisz?
- Jeszcze nie wiem – zaśmiał się nerwowo, wycofując się za drzwi.
Sherlock był miły. Podejrzanie miły. Zbyt miły. Oczywiście, byli przyjaciółmi, ale... Ostatnio co chwilę się do niego uśmiechał i żartował z nim, albo...
- Nieźle gotujesz, wiec powinno być dobre.
Komplementował...
John oparł czoło o jedną z półek, starając się ukryć nerwowy śmiech. Nie, to jego własna paranoja, to niemożliwe, żeby Sherlock... Był w nim... Nie, nie. Po prostu był absurdalnie miły, jak dla nikogo innego. Tak, to wszystko. Ludzie w zamknięciu robili w końcu różne dziwne rzeczy! Może powinien mu przypomnieć, że na zewnątrz czeka na niego Sarah?
- Co jest takie zabawne?
Chryste, śmiał się!
Wziął głęboki oddech po czym odchrząknął głośno.
- Nie, nie. Zastanawiam się po prostu czy Sarah wciąż na mnie czeka! Wiesz, byliśmy razem dość krótko – wyjął z lodówki mleko. Płatki. Płatki były idealną opcją na nerwowe śniadanie. - Nie miałbym jej za złe, gdyby mnie nie szukała. Będę musiał na nowo znaleźć pracę...
- Płatki? Myślałem, że nie mogę ich jeść, bo nie są zbyt odżywcze.
John oparł się o blat, uśmiechając się nerwowo.
- Więc zjesz dzisiaj dwa posiłki, co ty na to?
W kuchni zapadła chwila ciszy. Sherlock wydawał się być lekko zagubiony.
Uspokój się, to twoja własna paranoja.
- Jasne, mogę zjeść dwa posiłki.
John parsknął nerwowym śmiechem, siadając na krześle.
- Lubisz mnie? - Spytał, nasypując płatków śniadaniowych do miski. Zbyt szybko zalał je mlekiem rozlewając połowę płynu wokół naczynia. - Lubisz mnie, prawda? Oczywiście, że mnie lubisz . Proszę, śniadanie!
- John... - W oczach Sherlocka pojawiło się wyraźne zmieszanie. - Dobrze się czujesz? Dziwnie się zachowujesz... I oczywiście, że cię lubię. Jesteś moim przyjacielem...
Watson przełknął ślinę, siadając na krześle. Rozejrzał się nerwowo. Przez chwilę czuł się jakby byli obserwowani. Paranoja spowodowana mieszkaniem z dwoma Holmesami.
- Tylko przyjacielem, prawda?
Sherlock akurat zaczynał jeść i zatrzymał rękę w powietrzu.
- John – odchrząknął głośno, odkładając łyżkę. Złączył dłonie, odwracając wzrok. - Doskonale zdaję sobie sprawę z twojego biseksualizmu – nie rób takiej miny, to nie żadna tajemnica – urwał na chwilę, zbierając myśli.
Zastanawiał się jak wyglądała jego twarz, gdy detektyw rzucił komentarz o jego orientacji. Nie powinien być zaskoczony a jednak był.
- To bardzo mi schlebia, ale... Nie jestem zainteresowany...
- Co?! Nie! - Przerwał Sherlockowi. Odchylił się lekko. - Nie jestem... Ty też nie? - Spytał, mrużąc oczy.
- Dobry Boże, nie – Holmes skrzywił się nieznacznie. - Bez urazy, ale... Nie. W ogóle skąd ten pomysł?
John zaśmiał się nerwowo, rozcierając kark. Teraz jego pomysł naprawdę wydał się idiotyczny.
- Wiesz... Myślałem, że jesteś taki, miły bo...
- Mogę być po prostu miły, jesteś moim przyjacielem – Holmes przewrócił oczami z irytacja. - Czemu wszyscy myślą, że nie mogę być miły?
- Może dlatego, że zazwyczaj nie jesteś uprzejmy dla kogokolwiek i raczej pokazujesz swoją gorszą stronę – zauważył, rozglądając się po pomieszczeniu.
Sherlock zmarszczył brwi, krzyżując ręce. John wiedział, że coś w jego wypowiedzi nie przypadło do gustu detektywowi.
- Nie mam lepszej strony, którą mógłbym pokazać – mruknął oschle Holmes.
Niemal zaśmiał się słysząc tą odpowiedź. Naprawdę?
- Masz – uśmiechnął się szeroko. Pokręcił głową. - Zresztą, nie ważne. Masz może fajki?
- Nie mam lepszej strony, mogę być miły dla ciebie, w ramach bycia niemiłym dla całego świata – odparł Sherlock, po czym z irytacją wcisnął do ust łyżkę. - To nie tak, że dużo ludzi jest, którzy są mili dla mnie. Temat zakończony – dodał, zanim jeszcze przełknął jedzenie. - Mam fajki i jak chcesz możemy zapalić razem. Sypialnia mojego brata?
John zaśmiał się cicho.
- Wiesz, że to go wkurza...
- Denerwowanie mojego brata... - Sherlock wstał szybko, biorąc do ręki miskę. - To główna rozrywka w tej cholernej klatce. – uśmiechnął się szeroko. - Idziesz?
Lekarz szybko poszedł za przyjacielem.
- Wracając do tematu – zaczął ostrożnie. - Dobrze, że nie jesteś... wiesz...
- Po co w ogóle do niego wracamy? - Holmes westchnął ciężko. - Dobrze, że ty nie jesteś... - Odparł, otwierając drzwi do sypialni Mycrofta.
- Dobrze, że nie jesteśmy.
Obaj zaśmiali się nerwowo.
- Bylibyśmy okropną... - Zaczął John, uchylając okno. Jedyny kontakt z powietrzem i światem jaki mieli. Westchnął ciężko, gdy zorientował się, że na zewnątrz praktycznie nie wieje.
- Straszną! - Zgodził się Sherlock, rozsiadając się obok niego. Odstawił miskę na ziemię i wygrzebał z kieszeni spodni paczkę papierosów.
John z uśmiechem poczęstował się jednym papierosem i wcisnął między zęby, czekając, aż Holmes odpali swojego. Chciał odebrać od niego zapalniczkę, jednak detektyw bez słowa po prostu zapalił papierosa lekarza.
- Wiesz co? - Sherlock oparł się o ścianę, wypuszczając z ust stróżkę dymu. - Bylibyśmy tymi, których nikt nie chce na przyjęciach...
- Nie... - John pokręcił głową. - Bylibyśmy jak stare małżeństwo, które co chwilę się kłóci i porozumiewa bez słów...
Obaj zamilkli. John zorientował się, że temat ich rozmowy był po prostu... Cóż, dziwny. Tak jakby to w ogóle rozważali. Biorąc pod uwagę jak często brano ich za parę, aż dziw że rozmowa ta nie wypłynęła przed spotkaniem z Moriartym. Może dlatego, że nie było czasu? Prawie nie mieli czasu wolnego, wciąż pojawiały się mniejsze i większe sprawy, Sherlock stale eksperymentował, albo narzekał na nudę, John zajmował się pracą, albo spotykał się z Sarą.
Rozejrzał się uważnie. Pokój był duży, większy od tego, który dzielił z Sherlockiem. Okna wciąż były zasłonięte, przez co w pomieszczeniu panował przyjemny, niemal intymny, półmrok. Pośrodku jednej ze ścian stało duże łóżko, idealne zaścielone. Wyglądało jak z ekspozycji sklepowej. Na szczęście pozostała część sypialni wyglądała już bardziej... ludzko. Cóż, na pewno nie była to zasługa Mycrofta.
- Musimy przeszukać ten pokój – Sherlock odezwał się niespodziewanie. John spojrzał na niego z zaskoczeniem. - Mój głupi brat musi mieć tu jakieś dokumenty związane z Moriartym! Nie, to głupie. Na pewno nie trzyma ich w domu, za duże ryzyko – przygryzł paznokieć. - Czemu niczego mi nie mówi?! Przecież nie wyjdę stąd zaraz po otrzymaniu informacji, które mnie zainteresują!
Zaśmiał się cicho.
- Chyba właśnie tego się obawia, wiesz? Mycroft chce cię chronić... I masz rację, nie wyjdziesz – uśmiechnął się szeroko. - Bo jeżeli zrobisz chociaż krok w stronę drzwi, obezwładnię cię i zaciągnę do sypialni.
Holmes spojrzał na niego krytycznie.
- John, wydawało mi się, że ustaliliśmy już dzisiaj, że bylibyśmy okropną parą. Nie zaczynaj znowu!
Watson pokręcił z niedowierzaniem głową.

*

Przez okno wpadało popołudniowe majowe słońce. Promienie oświetlały całe pomieszczenie, padając pod coraz mniejszym kątem na zawalone papierami biurko. Na małym kawałku wolnego miejsca stała taca z filiżankami i dzbankiem, z którego można było wyczuć intensywną woń herbaty.
Mycroft niemal westchnął tęsknie, zerkając na stojące przy nim naczynie. W przeciągu ostatniego miesiąca nie miał szans na chwilę odprężenia. Pokręcił głową, przeglądając kolejne akta, człowieka Moriarty'ego, którego udało się złapać niedaleko apartamentowca zamieszkiwanego przez Holmesa. Który to już w tym tygodniu? Drugi? Nie, trzeci. Wnioski można było wywnioskować aż zbyt łatwo. Moriarty doskonale wiedział, gdzie znajduje się jego wróg. Oczywiście Mycroft zdawał sobie sprawę, że ukrycie go w własnym domu nie jest najlepszą możliwą kryjówką, ale wolał mieć swojego niesfornego brata pod nosem, niż wysyłać ich za granicę, gdzie mógłby liczyć tylko na mętne raporty swoich ludzi. I otrzymana ochrona nie mogłaby być aż tak duża jak na miejscu. Zawsze mógł poprosić Królową o... przechowanie Sherlocka, ale miał na celu tylko dobro państwa, a nie jego rozpad.
Odchylił się w fotelu, sięgając po inną teczkę. Zdjęcia mieszkania Jamesa „Emmersona", pracownika Barts. Moriarty. Jaki niepokojący człowiek. Mycroft nie lubił, gdy ktoś niepożądany zbliżał się do jego brata. Dlatego odbył w styczniu małą pogadankę z Johnem. Oczywiście, był nadopiekuńczy w stosunku do Sherlocka, jednak robił to dla chwil właśnie takich jak ta. Chciał ustrzec swojego małego braciszka przed psychopatami, których mieszkanie wygląda – poprawka, wyglądało – tak a nie inaczej. Przerażające, nawet dla niego. Dobrze, że szybko udało mu się sprawdzić tamto miejsce. Moriarty był mądry, na wszelki wypadek wysadzając budynek w powietrze. Ukrył wszystkie ewentualne dowody, których wcześniej nie udało im się sprawdzić. I tak nie było ich tam zbyt dużo. Nie, Mycroft miał do czynienia z bardzo inteligentnym i niebezpiecznym człowiekiem, który wie co robić, gdy wpada w kłopoty. Chociaż wcześniej chyba trochę się zapomniał.
James Moriarty był naprawdę inteligentny. Bez wątpienia był godnym przeciwnikiem i dla niego i dla Sherlocka. Westchnął cicho, kręcąc głową. Z jakiś względów przestępca nie był zainteresowany konfrontacją z jego ludźmi, zdawał się interesować jedynie Sherlockiem. Gdyby było inaczej już dawno zorganizowałby szturm na apartamentowiec, albo wysadziłby go w powietrze. Bał się szumu i zamieszania? Wiedział, że taki ruch nawet dla niego skończyłby się tragicznie? Nie, był inteligentny. Potrafiłby uciec, schować się, a na rozprawy rzucić jedynie swoiste mięso armatnie. Tak jak teraz. W chwili, gdy Moriarty doskonale wiedział gdzie przebywa jego cel, Mycroft nie miał pojęcia, gdzie szukać jego. Sprawdził niemal każdy kawałek Wielkiej Brytanii, Irlandię, wysłał kilku agentów do Kanady i Australii. Nic. Infiltracja innych krajów będzie dużo cięższa. Uśmiechnął się krzywo, to niesamowite jak trudno znaleźć jednego psychopatę z przestrzelonym kolanem.
Słysząc pukanie do drzwi oderwał wzrok od papierów, na widok stojącej w progu Anthei pozwolił sobie na ledwo zauważalny uśmiech. Jednak kilka sekund później jego twarz ponownie wykrzywiło niezadowolenie - wystarczyło dojrzeć teczki, które niosła pod pachą. Westchnął głośno, zapraszając ją skinieniem do środka.
- Co tym razem? - Spytał, gdy zamknęła drzwi. - Odkryliśmy jakiś biznes Moriarty'ego, który trzeba sprawdzić? Jakieś nowe podejrzenie co do tego, gdzie przebywa? Inne mieszkanie, wypełnione podejrzanymi zdjęciami?
- Nie tym razem - uśmiechnęła się łagodnie, kładąc przed nim materiały. Od razu rozpoznał rzeczy rządowe. - Państwo się o pana upomina, sir - szepnęła, nalewając herbaty do dwóch filiżanek. - Ktoś uprzejmie przypomina, że pańskim głównym obowiązkiem jest zajęcie się krajem - położyła prawą rękę na jego ramieniu.
Uśmiechnął się krzywo, upijając łyk herbaty. Dobra, indyjska, z zeszłorocznych zbiorów. Prezent wielkanocny od premiera. Odstawił filiżankę, by móc położyć dłoń na znajdującej się na jego ramieniu ręce. Przejechał palcem po cienkiej obrączce, przerzucając kartki w teczce.
- Wiesz, że wszyscy myślą, że jesteś panią Holmes?
Nie musiał na nią patrzeć, by wiedzieć że uśmiechała się delikatnie.
- Słyszałam coś na ten temat. Otrzymałam też kilka gratulacji, nie wiem jak pan. Ostatnią chyba od premiera. Nie przeszkadza mi to, w końcu jestem poślubiona państwu - zaczęła przesuwać palcami po jego ramieniu. - To w zasadzie to samo, co bycie pana żoną, sir.
Spojrzał na nią krzywo, wzdychając ciężko.
- Mam nadzieję, że to nie to samo - mruknął cicho, upijając łyk herbaty. Zacisnął place na jej dłoni. - Poprawiłaś premiera? - Odpowiedź nie padła, co Mycroft słusznie uznał za zaprzeczenie. - Poprawiłaś kogokolwiek?
Z ust Anthei wyrwał się jedynie krótki chichot.
- Jeżeli wszyscy będą myśleć, że jesteś panią Holmes, to wszyscy będą oczekiwać, że nią zostaniesz, gdy już się zorientują, że nie jesteśmy małżeństwem. To byłoby dość niebezpieczne.
- Sir - czuł, jak pochyla się nad nim. - Gdybym nie była świadoma niebezpieczeństwa, nie byłoby mnie tutaj - szepnęła, składając pocałunek na jego policzku. - I zanim cokolwiek powiesz, nie zgadzam się na wycofanie z pracy dopóki sprawa Moriarty'ego nie zostanie zakończona.
Skrzywił się nieznacznie. Naprawdę musiała poruszyć teraz temat ich kłótni? Cóż, może to i lepiej, postara się kontynuować rozmowę.
Już miał zacząć mówić, gdy do pomieszczenia weszło trzech agentów. Wszyscy starający się zdusić chichot. Anthea natychmiast cofnęła się o kilka kroków w tył, przybierając swoją najbardziej profesjonalną minę. Mycroft za to spoglądał na pracowników z niezadowoleniem.
- Mogę wiedzieć, dlaczego weszliście bez pukania? Mam nadzieję, że to coś - urwał, gdy jeden z ludzi postawił przed nim laptopa. - Och.
- Kazał nam je pan śledzić, sir - w głosie agenta słychać było powstrzymywane podekscytowanie. - Więc śledziliśmy. To nagranie sprzed dwóch godzin.
- John na pewno nie będzie zadowolony - szepnęła cicho Anthea, która w międzyczasie zdążyła pochylić się nad biurkiem. - Będzie bardzo niezadowolony.
Mycroft przekrzywił lekko głowę, przyglądając się nagraniu.
- Prawie żal mi mojego brata, że będzie musiał go znosić - mruknął cicho, nie odrywając wzroku od monitora. Opamiętał się dopiero w chwili, gdy wyraźnie zirytowana Anthea zatrzasnęła laptopa. Odchrząknął głośno, siadając wygodniej. - Świetna robota - zwrócił się w stronę agentów. - Śledźcie je dalej. I dawajcie znak, co macie.
Cała trójka parsknęła śmiechem.
- Na pewno damy. Wszystko - rzucił jeden z nich, gdy wychodzili z gabinetu.
Mycroft pozostał na miejscu z problemem - co w zasadzie powiedzieć Johnowi.

*

Przez pierwsze dni leki zagłuszały nie tylko ból, ale i jego umysł. Nie potrafił skupić się na   wszystkim, co działo się wokół niego, na całej tej pracy. Nieprzyjmowanie medykamentów było równie problematyczne - wył z bólu, nie mógł zebrać myśli, czasem nie był w stanie wypowiedzieć sensownego zdania. Bełkotał jak zwyczajny głupi, szary człowiek. Bełkotał jakby był Johnem Watsonem.
Później zaczęło się poprawiać, ból zelżał więc mógł przyjmować i mniejsze dawki. Decyzja o wysadzeniu budynku, w którym mieszkał jako Jim Emmerson była podjęta nagle, jeszcze gdy przyjmował najsilniejsze leki, jednak uważał ją za dobrą. Mycroft Holmes za bardzo wciskał nos w nie swoje sprawy, zobaczył zbyt wiele. Na samą myśl o tym, co zobaczył w jego mieszkaniu ten tłusty urzędas zaczynał wgryzać się w wargi do krwi. Mycroft rozumiał, że nie chodziło mu o walkę z nim, chodziło mu tylko o Sherlocka. Gdyby się wycofał, nikomu z jego ludzi by nic nie groziło, mogliby egzystować, nie przeszkadzając sobie. Świat Mycrofta nie spotkałby się nigdy z jego światem. Rząd nie spotkałby podziemia. I tak mogliby żyć do końca dni. No, ale oczywiście musiał się zaangażować. W innych okolicznościach może byłby zachwycony - w końcu Holmesowie byli świetnymi wyzwaniami, inteligentni, idealnie zabijający nudę. Pojedynek intelektualny z starszym bratem Sherlocka prawdopodobnie by mu schlebiał, ale nie teraz. Nie w tych okolicznościach. Nie, gdy chodziło mu tylko i wyłącznie o detektywa doradczego.
I jeszcze Anthea - swoją drogą miała takie śliczne nazwisko, była takim uroczym dzieckiem, idealną nastolatką, takich niszczyło się najchętniej, bo zawsze mieli wszystko. Jim Moriarty wiedział jak niszczyć ludzi, jak miażdżyć ich psychiki, zmieniać w żałosne śmieci. I nie zamierzał przejść obojętnie obok tego, co zrobiła ta zdzira, o nie.
Ręce mu drżały, powieki opadały, głos miał zmęczony. Leki go wykończą szybciej niż noga.
- Powiedz mu - szepnął w telefon - że mnie zawiódł, złamał umowę - urwał. Pokój wypełniła cisza. Z komórki można było dosłyszeć dwa głosy - jeden poważny, spokojny i oziębły, drugi głośny, drżący i przerażony. - Czy pamięta o długu? O należności jaką musi spłacić? - Cisza, po chwili potwierdzenie. - Skoro pamięta, to czemu nie dotrzymał naszego układu? Dlaczego pozwolił, żeby Sherlock uciekł, dlaczego nie powstrzymał ludzi Mycrofta?
Otworzył oczy, wbijając wzrok w przygotowującą nową porcję leku pielęgniarkę. Lekarz też wkrótce się pojawi. Zza okna słychać było szum wiatru, czuł zapach świeżo zmielonej kawy i aromat dobrej herbaty.
- Popełnił błąd? Cóż, to wiem - szepnął oschle, pozwalając opaść powiekom. - Pamięta, że spłaca dług ojca? Pamięta... Pamięta, że częścią naszej umowy było, że porażka oznacza, że nie tylko on dozna doświadczenia osierocenia, ale i jego synek?
Chłopczyk, dziewięć lat, który może skończyć tak samo jak tatuś, spłacając długi dziadka.
Z telefonu dobiegł go płacz mężczyzny. Dorosłego mężczyzny, który błagał o litość jak bezwartościowy śmieć. Czuł obrzydzenie do tego człowieka i rozumiał, że nie ma dla niego żadnego ratunku. Błagał o litość, słyszał to, żeby nie robić tego jego dziecku.
- Przypomnij mu, że jego ojciec nie miał żadnej litości dla małego Wayne'a, gdy ten błagał o litość dla swojego ojca - dodał obojętnie, wpatrując się w okno, które odsłaniała pielęgniarka. Widok morza wcale go nie uspokajał.
Przyglądał się obojętnie zbliżającej się pielęgniarce, gdy po drugiej stronie telefonu usłyszał wrzaski i strzał. Jeden, celny, bezbłędny.
- Świetna robota - dodał, zanim się rozłączył.
Nowa dawka leków przeciwbólowych była wstrzykiwana w jego żyłę.

*

Pani Hudson nie zawsze była miłą i radosną kobietą, która zarządzała kamienicą w centrum Londynu. Niegdyś przypadła jej rola ofiary kata – człowieka, którego sobie poślubiła – który wiecznie pakował się w kłopoty, leniwe interesy i sprawił, że do dnia dzisiejszego miała problemy z biodrem.
Były czasy, gdy była kobietą zastraszoną, słabą i zależną. Będąc dobrą żoną zawsze strzegła go przed policją, odmawiała złożenia zeznań, a nawet składała fałszywe, ryzykując własną wolnością. Przed znajomymi mogła udawać szczęśliwą żonę, tęskniącą za najdroższym współmałżonkiem, który wiecznie pracował poza miastem - a czasem i krajem.
Jednak gdy usłyszała, że jej znienawidzony mąż może zostać skazany na Florydzie, natychmiast chciała się upewnić, że wszystko dojdzie do skutku. Miała dość, chciała się uwolnić, dać temu człowiekowi to, na co zasłużył.
Jakież było jej rozczarowanie, gdy dowiedziała się, że brakuje dowodów i ten człowiek zostanie zwolniony. Pani Hudson była niegdyś dobrą żoną i wiedziała, że miałaby poważne kłopoty, gdy jej występek dotrze do uszu współmałżonka. Zrezygnowana już miała wracać na Baker Street, gdy zaczepił ją młody mężczyzna. Nazywał się Sherlock Holmes i oferował jej pomoc za darmo. Był takim miłym chłopcem, zbyt chudym, zbyt bladym, za to w ładnych ubraniach. Bystry, energiczny, trochę podobny do jej męża. Jednak na pewno milszy i lepszy. Młodzieniec był po prostu człowiekiem dobrym, na swój własny sposób. Przyjęła pomoc, nie do końca wierząc, że uda się cokolwiek załatwić. Po prostu chciała sprawić przyjemność temu człowiekowi, który tak silnie wierzył w swoje zdolności.
Kilka miesięcy później była wdową po człowieku straconym za wiele przestępstw.
Jako dobra żona, wspominała po jego śmierci początki ich związku, gdy byli jeszcze szczęśliwi i kochali się z wzajemnością. Jednak była też dobrą kobietą, bardzo wdzięczną Sherlockowi Holmesowi. Dlatego kilka lat później z radością ofiarowała mu mieszkanie za śmieszne pieniądze.
Była naprawdę zachwycona, gdy zobaczyła, że znalazł sobie współlokatora. Miłego, uczynnego doktora. Życzyła im jak najlepiej, wyglądali razem tak uroczo. Wciąż mówiła, że nie jest ich gosposią, ale tak naprawdę trochę im matkowała. Bo była dobrą kobietą.
- Proszę przekazać tą paczuszkę Sherlockowi i Johnowi - uśmiechnęła się, podając Mycroftowi woreczek z ciasteczkami.
- Pani Hudson, nie wiem gdzie znajduje się mój brat...
- Oczywiście, że nie wiesz, kochany. Skoro tak, zjesz je sam, ale wolałabym, żebyś je im oddał. Na pewno się ucieszą. Obaj je lubią! Ucałuj, albo każ ucałować ich ode mnie i powiedzieć, że tęsknie, ale niech na siebie uważają, to najważniejsze!
Nie była głupia. Wiedziała, że gdyby Sherlock i John zaginęli, brat Holmesa wkładałby więcej energii w poszukiwania i nie znajdowałby czasu na wpadnięcie na Baker Street, żeby poinformować ją, że nie ma żadnych wieści.
Pani Hudson była dobrą kobietą, która martwiła się o bliskich jej ludzi. Dlatego codziennie zbierała gazetę spod mieszkania lokatorów i zaznaczała w niej co ciekawsze sprawy. W końcu i Sherlock i John ba pewno będą usychać z nudów, gdy tylko wrócą do mieszkania na Baker Street.

*

Molly starała się, by jej twarz stała się nieruchomą maską, gdy rozpinała worek ze zwłokami. Usłyszy albo płacz, albo westchnienie ulgi. Podniosła wzrok, gdy jej uszu dobiegł cichy szloch, po którym padły słowa „to nie on". Płacz ulgi, ale i niepewności, nadziei. Spotykała takich ludzi codziennie. Powstrzymując jakąkolwiek reakcję zapięła worek okalający ciało.
Spojrzała na stojącego pod ścianą inspektora, który pokręcił głową z rozczarowaniem. Wciąż nie wiedzieli kim są ci ludzie,których ciała znaleziono na basenie. Oczywiście szybko stwierdzono, że nie są to zwłoki Sherlocka i Johna. Jeszcze zanim poddano je badaniom genetycznym dostała odpowiednią notę – mimo to zleciła badanie, a gdy dostała wyniki siedziała w łazience pół godziny, płacząc nad kartką głoszącą wynik negatywny.
Była dokładnie jak ci ludzi, którzy właśnie wyszli z kostnicy.
Zamykając lodówkę żałowała, że w czarnym worku nie znajduje się ciało Jima z IT.
- Nadal żadnych wieści o twoim chłopaku – odezwał się nagle stojący za nią Lestrade.
Prawie się zaśmiała. Naprawdę...
- Inspektorze, wiem kim tak naprawdę był... mój chłopak – pociągnęła cicho nosem. To przeziębienie, nic więcej. - Zostałam o tym poinformowana przez... odpowiednią osobę.
Policjant spojrzał na nią wzdychając z zrozumieniem.
- Mycroft Holmes.
- Nie nikt inny - odwróciła się do niego twarzą.
Nie powiedziała, że to ona przed agentami Holmesa, była w mieszkaniu Jima i zobaczyła te wszystkie, złe, dziwne i niepokojące rzeczy.
Dlaczego wszystko w jej życiu kręciło się wokół Sherlocka? Nawet gdy tego nie chciała.
- Chcesz o tym porozmawiać? Poględzić na czym świat stoi, znaczy na durnych, rządzących się Holmesach, którzy myślą że kraj to ich prywatna piaskownica i wszystkim kradną zabawki?
Lestrade zaskoczył ją. Oczywiście, całe jej życie kręciło się wokół detektywa doradczego, ale... Jeszcze z nikim nie mogła pomarudzić na jego temat.
- Są straszni. Nie zapominaj o Jimie, który kupuje sobie czyjeś zaufanie - otworzyła lodówkę, wyjmując inne ciało. Świeży, dopiero wczoraj tu trafił, musiała przeprowadzić sekcję zwłok. - By później zmiażdżyć je, okazując się nie tylko wielkim palantem, ale także palantem, który ma chorą obsesję na punkcie Sherlocka i ma...
- Widziałaś jego mieszkanie? - Inspektor przerwał jej nagle.
Zagryzała zęby na dolnej wardze, powoli otwierając worek.
- Tak. Niestety tak. Zresztą, nie ważne - machnęła ręką i sięgnęła po nowe rękawiczki. - A ty nie masz pracy, inspektorze?
Uśmiechnął się do niej.
O Chryste, uśmiechnął się do niej. Jakie to miłe, gdy ktoś uśmiecha się do ciebie bez podtekstu, nie chcąc cię wykorzystać.
- Już nie. Ostatnio ciągle pracuję. No i czekam na odpowiedź. Czy masz ochotę na kawę, albo herbatę. Pomarudzić na Holmesów...
Zatrzymała rękę, która właśnie sięgała po skalpel.
- Jasne, czemu nie. Jutrzejsze popołudnie, wieczór? Raczej nie teraz, to nie odpowiedni nastrój, gdy, wiesz - wskazała trupa.
Inspektor uśmiechnął się.
- Jasne. Jutrzejszy wieczór brzmi dobrze. Dwudziesta? Soho? Podaj mi swój numer, to umówimy się co do dokładniejszego miejsca, okej?
- Okej. Moja komórka leży na biurku, podasz?
Podskoczyła z cichym piskiem radości, gdy wyszedł z kostnicy. To tylko kawa, herbata, czy coś innego. Nic więcej. Byli po prostu dwójką wykończonych przez Holmesów ludzi, którzy musieli porozmawiać z kimś, kto ich zrozumie.
Następnego wieczora rzeczywiście rozmawiali o dwójce ludzi uprzykrzających im życie, jednak w czasie kolejnych kaw - które z czasem zmieniły się w kolację i kino - nazwisko Holmes nie padło ani razu. Chociaż rozmawiali. Wciąż i wciąż.

*

Półtora miesiąca. Właśnie minęło półtora miesiąca od chwili, gdy Moriarty ubrał byłego doktora wojskowego w kamizelkę z bombą.
Sherlock w milczeniu przyglądał się krążącemu po pokoju Johnowi. Lekarz przeklinał pod nosem -  a w takiej ilości była to rzadkość - i kilka razy kopnął bogu ducha winny fotel. Był nieco czerwony na twarzy, dłonie natomiast to zaciskał, to rozluźniał, jakby chciał się w ten sposób rozładować, ale też mógłby teraz kogoś mocno uderzyć. Dlatego też Holmes stał w bezpiecznej odległości od swojego przyjaciela.
Na stoliku postawił już kubek z herbatą, przygotowaną specjalnie dla Johna, talerz z zimnym już spaghetti, też podgrzanym w mikrofalówce specjalnie dla lekarza, jednak ten był zbyt zajęty denerwowaniem się zaistniałą sytuacją.
Skierował swoje kroki w stronę kuchni, zgrabnie omijając Watsona, który rzucił mu rozwścieczone spojrzenie. Tym razem to nie detektyw był powodem jego złości, co już samo w sobie było dość ciekawą zmianą.
Otwierając lodówkę mruknął pod nosem, zastanawiając się nad aktualnym biegiem wydarzeń. Wyjmując z lodówki skrzynkę piwa analizował reakcję Johna do wagi sytuacji. Odwracając się na pięcie stawiał sobie pewne pytania. Zatrzymując się w trajektorii Johna Watsona miał już gotowe pytania.
Wyciągnął rękę z piwem przed siebie, powstrzymując przyjaciela przed dalszym krążeniem. Lekarz spojrzał na niego z irytacją, mocno zaciskając szczęki. Sherlock bez słowa przysunął skrzynkę do siebie i kilkoma zgrabnymi ruchami wyjął jedną butelkę, którą po odkręceniu podsunął Johnowi.
- To nie pierwszy raz- przemówił w końcu, mierząc Watsona uważnym spojrzeniem. Mężczyzna spiął się na dźwięk jego słów. - Taka sytuacja już się pojawiała. Harry już wcześniej odbijała ci dziewczyny. Świadczy o tym to, że tak bardzo się przejmujesz, chociaż wcale nie byłeś z Sarą zbyt długo, ale też nie łączyło was jeszcze nic poważniejszego, w końcu nawet ze sobą nie spaliście, w przeciwieństwie do nich dwóch. Jednak tym razem, coś naprawdę wyprowadziło cię z równowagi. Może to fakt, że nie możesz iść do swojej siostry i powiedzieć co o tym myślisz, może czujesz się zraniony tym, że zamiast przejmować się twoim zniknięciem pozwoliły sobie na ognisty, acz czuły romansik, sądząc po nagraniach, które pokazał nam mój brat. Możliwe jest też, że wkurzasz się, bo tej jeden raz, to nie Harry była prowokatorem, a sama Sarah. Zastanawiasz się, czy to znaczy, że nie byłeś dla niej wtedy wystarczająco dobrym chłopakiem, czy może - tego się obawiasz - coś w Harry przypominało jej ciebie...
- Sherlock, zamknij się! - John przerwał mu, wyrywając butelkę z jego rąk. - Zamknij się, zamknij się, zamknij się - warczał, kierując się w stronę kanapy, na którą w końcu runął. - Nie muszę słyszeć tego wszystkiego na głos, nie z twoich ust, nie teraz, nie tak przedstawione.
John po raz pierwszy zareagował na jego dedukcję jak większość ludzi. Tylko, że tutaj sytuacja była inna. Westchnął cicho, siadając obok przyjaciela. Skrzynka wylądowała na stoliku.
- Więc... Nie wiedziałeś, że twoja dziewczyna jest równie biseksualna, co ty? Zaskakujące - mruknął. Zaskakujący był fakt, że sam się tego nie spodziewał. - Zadajesz sobie pytanie, dlaczego...
- Sherlock. Morda w kubeł, bo zaraz wykorzystam mojego jedno uderzenie - jęknął John, upijając łyk piwa. Holmes uniósł z dezaprobatą brwi, gdy lekarz podsunął mu zamkniętą butelkę. - Pijesz ze mną, albo ja nie piję i wściekam się dalej.
Detektyw zamilkł analizując obie opcje. Jeżeli John liczył, że alkohol wyłączy jego myślenie, to grubo się przeliczy. Z drugiej strony wolał już się upić, niż dalej patrzeć jak jego przyjaciel denerwuje się coraz silniej, zagrażając całemu Londynowi.
Fuknął cicho, odbierając butelkę z dłoni lekarza. Przyglądał się jej sceptycznie, a po odkręceniu kilka chwil wpatrywał się barwione szkło. Nie licząc sporadycznego wina do obiadu w restauracji, zazwyczaj u Angelo, nie pił alkoholu od... dawna. Bardzo dawna. Skrzywił się, ale w końcu upił łyk, ciesząc się, że to Mycroft kupił im piwo, bo, jak wszystko inne wybrane przez jego brata, było naprawdę dobrej jakości.
W milczeniu opróżnili po jednej butelce, oglądając jakiś film z francuskim aktorem w śmiesznych okrągłych okularkach przeciwsłonecznych, czapeczce i z małą dziewczynką - aktoreczka była najwyraźniej pochodzenia żydowskiego - w dziwnych ubraniach. Jak na film, to nie był taki zły. Sherlock w międzyczasie zjadł talerz spaghetti, który miał być dla Watsona. Nie zamierzał pić, nie jedząc niczego. O nie.
Po drugim piwie John nagle otworzył usta.
- To nie pierwszy raz. Już tak było - Harry już wcześniej odbijała mi dziewczyny. Niejedną też spłoszyła, dowalaniem się do niej.
Już jakiś czas temu obaj położyli nogi na stoliku do kawy. Niemal widział oczami wyobraźni, jak Mycroft dostanie szału, gdy odnajdzie na nim odciski stóp.
Sherlock uniósł z zaintrygowaniem brwi, wbijając wzrok w telewizor. Mała dziewczynka właśnie wpadła przebrana za jakąś - ponoć - znaną osobę, a Holmes poczuł się równie zagubiony co główny bohater. Chyba go lubił.
- Miałeś rację. Lubiłem żonę mojej siostry. Clara, była... Kiedyś, zanim związała się z Harry, była moją dziewczyną.
Och, to coś niespodziewanego.
- Chodziliśmy ze sobą rok, było nam fajnie, chociaż nie miałem dla niej zbyt dużo czasu. Kończyłem medycynę, robiłem kursy wojskowe... Gdy wróciłem z kilkutygodniowego stażu w Cardiff oznajmiła, że ze mną zrywa. Chwilę później moja siostrzyczka oznajmiła mi, że są razem i gdy tylko będzie to legalne, wezmą ślub.
Cóż, nic dziwnego, że był zły.
Po trzecim piwie - obaj mieli dokładnie to samo tempo picia, John popędzał go wzrokiem - lekarz ponownie zaczął mówić.
- Jestem zły na Sarę. Wiem, że byliśmy ze sobą krótko, ale dobrze się razem czuliśmy i... to nieuczciwe. Naprawdę nieuczciwe.
Sherlock przytaknął, przypominając sobie filmik z namiętnym pocałunkiem, którym panna Sawyer obdarowała panią Watson na ławce na tle London's Eye. Po reakcji Harriet nawet bez dedukcji, było widać, że to pierwsza wymiana płynów ustrojowych między tą dwójką. Później otrzymali dużo gorszą wiadomość, że to nagranie pochodzi sprzed niemal trzech tygodni i od tego czasy Harry i Sarah są razem szczęśliwe, spotykają się w każdej wolnej chwili, dość ostentacyjnie okazując swoje uczucia, w wolnych chwilach natomiast wciąż szukają drogiego doktora Watsona.
Przy czwartym wzrok Johna był nieco mętny, gorzej formułował myśli. Chociaż i Sherlock miał większe problemy ze skupieniem.
- To... Przez Harry w pewnym momencie wchodziłem w związki tylko z facetami. Bo wiedziałem, że mi ich nie odbije, nie odstraszy. Mogłem się cieszyć byciem z kimś, kogo lubiłem, kto mnie pociągał w równym stopniu co kobiety, nie bojąc się, że moja siostra wszystko spierdoli...
Po piątej butelce opierali się o siebie.
- Jestem wściekły.
- Tak, wiem.
- Czuję się jak nastolatek, który znowu ma problemy z siostrą.
Sherlock przytaknął ze zrozumieniem. Naprawdę trochę się spił, ale wciąż myślał. Spojrzał z zaintrygowaniem na Johna, który nagle odwrócił głowę i spojrzał na niego, zaciskając zęby na dolnej wardze.
- Ta... Jak nastolatek... - Westchnął cicho, przysuwając się bliżej Holmesa.
Detektyw nie odsunął się. Był zaintrygowany, jego mózg nie pracował w pełni.
- Sfrustrowany jak nastolatek? - Spytał, gdy nos Johna dotknął jego ramienia.
- O, tak... I chyba... Mam genialny pomysł - lekarz zachichotał cicho.
Sherlock westchnął cicho, gdy poczuł szorstkie usta na podbródku. Schylił głowę, a ich wargi odnalazły się. Poczuł jak zalewa go fala przyjemnego ciepła. Na rękach pojawiła się gęsia skórka, gdy palce Johna wsunęły się pod jego koszulę.
Westchnął zaskoczony, gdy John postawił go do pionu i - ponownie całując - zaczął popychać w stronę sypialni. Ich usta nie trafiały. Nie sprzeciwił się, gdy któryś z guzików jego koszuli wylądował na ziemi. Zdejmowanie koszulki z Watsona było nad wyraz przyjemne, w końcu mógł dokładniej zbadać jak świetne efekty dawały jego codzienne ćwiczenia.
Z jego gardła wyrwał się jęk, gdy jako pierwszy wylądował na łóżku, a John po chwili klęczał nad nim, oblizując górną wargę.
Co za niespodziewany zwrot akcji.
HERE IT IS!
Czekał ktoś jeszcze?
Przepraszam za tak długą przerwę, ale znowu gorszy okres kill me

Rozdział trollujący, mało wyjaśniający, stawiający więcej pytań i z cliffhangerem.
Chyba jestem dawno zaginioną córką Moffata.
Łapka do góry kto wyłapie nawiązania kulturalne :)!

Zbetowane przez cudowną ~KyuubiMyLove
Z dedykacją dla
~DuoD cause you're gorgeous ~.
=Tessay za to jak Ci trollowałam się należy :)
I dla wszystkich, którzy czekali :*
© 2011 - 2024 Luna666
Comments66
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
KorzecMaku's avatar
Miałam skomentować pod koniec, ale znalazłam parę błędów. Podczas czytania rzuciło mi się:
"- Nie nikt inny - odwróciła się do niego twarzą." - "nie kto inny" albo "nikt inny"
" mojego jedno uderzenie" - "moje jedno uderzenie"
Poza tym zauważyłam, że czasami masz problemy z fleksją - ale nie jest to nic, czego nie mogłaby usunąc porządna beta.
Co do zakończenia - God bless you, że nie ma tu (w sumie) nic graficznego!