literature

S: Bledy w czerwieni 004

Deviation Actions

Luna666's avatar
By
Published:
2.5K Views

Literature Text

Co za niespodziewany zwrot akcji.
Tak. Dobrze powiedziane.
Sherlock leżał na plecach, wbijając wzrok w sufit.
Ciekawe, łóżko Johna było nieco wygodniejsze go jego. Mycroft, głupi palant, musiał załatwić lekarzowi inny materac, ze względu na jego obrażenia i problemy z ramieniem. To nieuczciwe. Było też nieznacznie szersze. Och, no tak, wiadomo było, że będzie częściej używane.
Cóż, miał szczerą nadzieję, że jego drogi, tłusty brat nie podejrzewał, że zostanie użyte do czegoś takiego.
Podniósł się na łokciach i spojrzał w dół. Goły jak nowo narodzony bobas. Och, słodko. Jeżeli Mycroft by teraz wszedł usłyszałby bardzo ciekawe komentarze - miał nadzieję, że uprzedziłyby je jęki obrzydzenia, dobrze by mu tak było. Ubrania, które wcześniej zostały zrzucone z niego w tym pokoju - i to jak zrzucone - leżały teraz poskładane na drugim łóżku. Och, John. Stary, dobry, uczciwy, dobroduszny, doktor Watson.
W zasadzie czego miał się spodziewać? Co się zmieniło? Czy coś się zmieniło? Co planował John, co robił... Nie zamierzał go chyba uraczyć śniadaniem do łóżka, prawda?
Może tu poleżeć i poczekać. Zobaczy. Jak coś uprzejmie podziękuje. Zje. A później porozmawiają.
Położył się i wbił wzrok w sufit. Nota bene był to bardzo ładny sufit. Przymknął powieki.
Przesunął ręką po materacu. Część z niego była zupełnie inaczej wgnieciona niż przez jego ciało. John spał na boku. Dotknął łóżka z drugiej strony. Tak, obaj spali w ten sposób. Wgniecenia były stosunkowo równe, nie świadczyły o zbytnim miotaniu się - przez sen oczywiście.
Otworzył oczy. Och, to dopiero ciekawe.
Zerwał się na równe nogi i spojrzał na posłanie. Nic. Żadnych śladów miotania się. Zaciskania palców na materacu - nie mogło być ich też z wcześniej, były zbyt zajęte czymś innym.
Uśmiechnął się, zbliżając palce do ust. No proszę...
Otworzył szafę. Musi się ubrać, porozmawiać z Johnem. Przecież lekarz nie może być aż  tak ślepy, prawda? Same zyski! Zatrzymał rękę w powietrzu. Nie. Najpierw musi się ubrać. Co jak co, ale nie miał już dwudziestu lat i sama myśl o tym, że mógłby się tak po prostu ubrać, po takiej nocy, gdy sam nie wiedział co robił, a czego nie - bardzo w stylu dwudziestolatka swoją drogą - sprawiała, że miał ochotę wskoczyć pod prysznic. Rozejrzał się uważnie. Cholera, zawsze miał tu ręcznik - nigdy nie chciało mu się go odnosić, John zawsze się o to pluł i czasem sam go odnosił - którego nigdzie nie było. John. Niech go...
Zerwał z łóżka prześcieradło, otulił się nim szczelnie i wyjrzał z pokoju. Pusto. Sądząc po odgłosach lecącej wody, John był w łazience. Chyba, że zdecydował się uciec przez okno i odkręcona woda była dywersją. Może to nie byłby taki głupi pomysł? Przeszedł przez pokój i zerknął do kuchni. Pusto, już na pierwszy rzut oka widział, że Mycroft nie wrócił na noc. Czyżby ochrona poinformowała go, co działo się w jego mieszkaniu i nie chciał tego widzieć? Och, bo na pewno wiedział co się działo. Co do tego nie było wątpliwości. Po prostu nie mógł się doczekać jego spojrzeń, które mówiły wszystko.
"Bardzo mnie rozczarowałeś, Sherlock". "Spodziewałem się po was czegoś lepszego". "Kiedy dostanę zaproszenie na ślub?". "Nie mieliście zabezpieczeń... Sherlock. Mamusia się tak ucieszy! Od dawna upomina się o wnuki".
Niemal słyszał w głowie głos tego tłuściocha i na samą myśl o konfrontacji robiło mu się słabo.
Skierował się w stronę łazienki, po drodze zatrzymując się przy regale. Sięgnął po wazon stojący na najwyższej półce i wyjął z niego śrubokręt, którym zawsze otwierał zamek w drzwiach łazienki. Narzędzie zbrodni idealnie schowane przed Johnem, który mimo to czasem urządzał istne krucjaty, żeby je odnaleźć. Sherlock uważał to za urocze.
Boże - pomyślał, przyklękając przy drzwiach - czy właśnie określił Johna i jego działania jako... urocze? Jest źle. Jest bardzo, ale to bardzo źle.
- Sherlock! - Usłyszał warknięcie Johna.
Nie ma czym się przejmować.
- Sherlock, zostaw te cholerne drzwi!
Czego się tak darł? Prawie jak w...
Nie myśl o tym, nie myśl o tym, myśl o Andersonie - zaczął powtarzać w myślach jak mantrę.
- Sherlock! Spadaj! Daj mi chociaż tę namiastkę prywatności!
- Och, daruj sobie! - Zawołał, odkręcając śrubkę. - Widziałem cię w nocy nago, gdy jęczałeś i prosiłeś o jeszcze!
Usłyszał jak coś upada. Krem do golenia? Nie. Wciąż bliżej prysznica. Żel.
- Ja?! Ja jęczałem o jeszcze?! Och, wybacz że pamiętam to trochę inaczej panie Mój Intelekt Jest Wielki Jak Pałac Buckingham, bo wydaje mi się że to ty darłeś się "dalej John! Jeszcze! Mocniej! Nie miej dla mnie litości!"
Znieruchomiał, zaciskając mocno zęby, czuł, że jego twarz robi się absurdalnie gorąca. Jak na kogoś, kto wczoraj dużo wypił, John pamiętał niepokojąco dużo. Cholera by go wzięła. Spiął się, słysząc kroki. John szedł w stronę drzwi. Chciał je zablokować? Niedoczekanie! Nie ma szans! Naparł z całych sił na drzwi.
Ciszę przerwał szczęk zamka a Sherlock w ostatnim momencie odsunął się, unikając otwierających się drzwi. Śrubokręt potoczył się po ziemi, przykuwając uwagę ich obu. Sherlock zmełł przekleństwo w ustach i rzucił się w stronę narzędzia zbrodni. Niestety John szybszy i wyprzedził Holmesa o ułamek sekundy. Detektyw spojrzał na niego z wyrzutem, jednak po chwili musiał dusić śmiech, widząc jak lekarz odruchowo chce schować śrubokręt do kieszeni spodni, których oczywiście na sobie nie miał.
Sherlock zmarszczył brwi, badając wzrokiem ciało przyjaciela. Na jego barku – na co dzień zakrytym przez koszulkę – widać było ślady zębów, które niepokojąco przypominały uzębienie detektywa. Powyżej sutka znajdowała się czerwona plamka, przypominająca malinkę. Spod czerwonego ręcznika, na wysokości bioder, wyglądały zaróżowione półksiężyce, które można było wziąć za ślady po wbijanych w rozkoszy paznokciach.
- Nie martw się, masz chyba więcej śladów i do tego bardziej dotkliwych – drwiący głos Johna wyrwał go z zamyślenia.
Czuł jak rumieńce zalewają jego twarz. Odchrząknął głośno, wstając pospiesznie.
- Świetnie, że otworzyłeś drzwi! Muszę umyć zęby! – Uśmiechnął się, mijając Johna w drzwiach. Odwrócił lekko głowę i niemal westchnął widząc na plecach lekarza czerwone ślady po paznokciach. Teraz niemal widział długie, chude nogi które otaczają talię byłego żołnierza, gdy plecy drapią podobne palce.
To co działo się w nocy w sypialni nie było słodkim aktem miłości. Nie stało nawet blisko słodkiego aktu miłości, nie widziało go na oczy. Nazwał by to raczej dzikim, zwierzęcym seksem. Nie, żeby narzekał. John okazał się być bardzo dobry w zatracaniu się w pierwotnych instynktach. Czy jak to nazwać.
- Sherlock, spadaj. Chcę dokończyć prysznic w spokoju i pomyśleć, co zrobić ci za te wszystkie ślady.
- Po pierwsze – jesteś już po prysznicu. Mycroft na pewno nie będzie zachwycony jeżeli spędzisz godzinę na myciu się. Po drugie... Ja wiem. Możesz mnie związać na przykład – odparł rzeczowo. Usłyszał jak John ze świstem wciąga powietrze. Uśmiechnął się szelmowsko, wyciskając pastę na szczoteczkę. Po chwili do szumu lejącej się wody dołączyły kroki, a w lustrze dojrzał Johna. Watson był wyraźnie spięty, chociaż jego twarz pokryła się lekkim rumieńcem. Sherlock westchnął ciężko, spluwając do zlewu. – Nie wygłupiaj się. Było nam dobrze, siedzimy tu prawie że sami. Nie ma się do kogo odezwać. Unikasz masturbacji, bo boisz się mojej dedukcji – i tak zawsze wiedziałem kiedy to robiłeś i nie wchodziłem ci wtedy do łazienki. Ja... wolę się nie onanizować w mieszkaniu mojego brata. Za to seks... to zupełnie coś innego. Nie przyniesie tyle wstydu. Wywoła raczej ciekawe reakcje u mojego brata, co już jest zyskiem. Poza tym, sam odczuwasz zyski z minionej nocy.
- Kac nie jest zyskiem, wiesz o tym? Poza tym nie prześpię się z tobą drugi raz. To był błąd – John podszedł do umywalki i sięgnął po swoją szczoteczkę.
Sherlock mruknął głośno, udając zamyślenie.
- Kac to jedyny minus tej sytuacji. I nie mówię o moralnym, możesz go wyciszyć dzięki zyskom.
Lekarz spojrzał na niego z niedowierzaniem, a Holmes przewrócił oczami.
- John, nie udawaj głupiego, bo jesteś jednym z inteligentniejszych ludzi, jakich znam. A to coś – kątem oka dojrzał, jak przyjaciel prostuje się zaskoczony. – Nie każ mi tego powtarzać. Po prostu to sobie zapamiętaj i tyle. Zyski. Nie widzisz ich, ponieważ nie obserwujesz, albo nie chcesz do siebie dopuścić, że naprawdę mogą jakieś być. Obie opcje są możliwe, masz w końcu kręgosłup moralny, godny dobrego żołnierza, który nie pozwala ci na pewne rzeczy. Co nie znaczy, że jesteś święty.
- Sherlock – John przerwał mu, zanim zdążył wypowiedzieć jego prawdopodobne grzechy - nie dedukuj mnie. Mam swoje jedno uderzenie.
Holmes spojrzał na przyjaciela i uśmiechnął się szeroko.
- Dobrze. Więc pozwól mi powiedzieć jakie mamy profity tej sytuacji. Po pierwsze – rozładowanie napięcia. Po drugie – zaspokojenie głupiej, pierwotnej potrzeby. Po trzecie – co chyba najważniejsze, sen. Wątpię, czy zdążyłeś to zauważyć, pewnie po przebudzeniu się byłeś zbyt zajęty panikowaniem, ale obaj przespaliśmy nieprzerwanie jakieś siedem godzin. I nie mów, że to wina alkoholu. Nie pierwszy raz piłeś będąc tutaj – oczywiście tym razem było tego więcej niż zwykle – ale i tak budziłeś się często i nie spałeś wystarczająco długo. Ja często w ogóle nie śpię, albo ledwie kilka godzin, zawsze na to narzekasz, więc teraz nie masz na co – przysunął się do Johna i pochylił się nieznacznie. – Poza tym naprawdę umieram z głodu i z chęcią bym coś zjadł.
Widział gęsią skórkę, która pojawiła się na ciele lekarza. Uśmiechnął się i umył do końca zęby. Rzucił prześcieradło na Johna i ruszył w stronę prysznica. Zatrzymał się, opierając się o ścianę.
- I wiesz co? Zawsze narzekasz, że za dużo myślę. Wiesz co ci powiem? Udało ci się... Jakbyś to określił... wyłączyć mój mózg. To jakiś sukces, prawda? Więc teraz może zrób sobie listę za i przeciw i pogadamy jak stąd wyjdę – uśmiechnął się chytrze, zasuwając za sobą drzwi kabiny.
Chwilę później usłyszał dźwięk kroków i zamykających się drzwi.

*

John wbijał wzrok w sufit. W głowie wciąż słyszał słowa Sherlocka. Zyski. Holmes oszalał, postradał zmysły. Jak w ogóle mógł szukać zysków w tej sytuacji?! Musieli stąd szybko wyjść, chociaż miał wątpliwości czy to cokolwiek da. Detektywowi mogło już do końca odwalić.
Pamiętał proces budzenia się w zbyt wąskim łóżku, gdy obaj napierali na siebie nagimi ciałami. Sherlock obejmował go od tyłu, kładąc dłonie na podbrzuszu Johna, twarz detektywa wtulona była w jego kark. Budząc się myślał, że to przyjemne – leżeć z kimś tak blisko, w skotłowanej pościeli, czując ciepło drugiego ciała. Przez wciąż senny umysł przebiegła mu myśl, że naprawdę za tym tęsknił, zatopił się w tym uczuciu, delektował się nim. Dopiero kilka chwil później dotarło do niego co się stało. Zerwał się na równe nogi, Sherlock przewrócił się na twarz mamrocząc coś z niezadowoleniem. Przez chwilę zamierzał wypaść z pokoju, z mieszkania, uciec jak najdalej. Tak rozwiązywali konflikty na Baker Street. Wychodził z domu i tyle. Tutaj nie było o tym mowy, zamiast tego poskładał ubrania i wypadł do łazienki.
Zyski.
Nie. Nie powinien o tym myśleć. Jeszcze nie oszalał. Sherlock bredził. Tylko dlaczego jego brednie miały tyle sensu? Wyspał się, nie miał koszmarów, czuł się o wiele lepiej, problem z Harriet nagle stał się daleki – chociaż to głównie dlatego, że po prostu miał coś innego na głowie. Co nie zmieniało, że strasznie wkurzało go, że Sherlock znowu miał rację. Dlaczego raz nie mógł się mylić?
Nie. Raz się mylił. I dlatego tu teraz siedzieli.
- John...
Otworzył szeroko oczy, patrząc na stojącego nad nim Holmesa. Był już ubrany, świeży, ale nie zasłonił malinki pośrodku szyi. Cóż, musiałby chyba chodzić w szaliku.
- Chodź. Zrobiłem śniadanie.
Spojrzał na Sherlocka z niedowierzaniem, a ten tylko przewrócił oczami.
- Mówiłem ci. Jestem głodny, niczego nie zrobiłeś, więc sam musiałem się tym zająć. Idziesz? Nie martw się, nie dodałem żadnych afrodyzjaków ani narkotyków. Nie mam tutaj do nich dostępu – uśmiechnął się drwiąco.
- Bardzo śmieszne – mruknął, odwracając wzrok.
Wstał i poszedł za Sherlockiem do kuchni. Zatrzymał się w drzwiach, patrząc na zastawiony stół. Na jednym półmisku leżały cienko pokrojone wędliny i ser, drugi zapełniony był warzywami, w małej miseczce spoczywał zmaltretowany pomidor – Johnowi natychmiast przypomniał się Edward Nożycoręki – pomiędzy tym wszystkim stały dwa dzbanki i mleko. Sherlock nie zapomniał nawet o maśle. Czemu w domu nie mógł czegoś takiego robić?! Holmes jakby nigdy nic usiadł przy stole i chwycił jedną z grzanek, mimo to obdarzył Johna pojedynczym zerknięciem i uśmiechnął się dumnie na widok jego reakcji. Lekarz usiadł naprzeciwko niego i rozejrzał się po stole. Prawie jak święta. Od czego zacząć.
Jedli w milczeniu. Zapychając się trzecią kanapką zastanawiał się, dlaczego tylko on się tym przejmuje. Może też powinien podejść do minionej nocy, jakby nic się nie stało? Zazdrościł Sherlockowi tej nonszalancji, przejścia obok problemu bez mrugnięcia okiem. Chociaż większość ludzi uznałaby to za straszne, John właśnie pozazdrościł Sherlockowi tej zdolności. Musiała mu znacznie ułatwiać życie. Nie musiał myśleć o czymś nieprzyjemnym...
Ciszę wypełnioną oddechami, tykaniem zegara, chrupnięciami grzanek przerwał spokojny głos Holmesa.
- To nie pierwszy raz, gdy przespałeś się z kimś przez przypadek, pod wpływem alkoholu. Byłeś w końcu sfrustrowanym studentem medycyny, który nie miał czasu dla dziewczyn, za to ten czas znajdowała dla nich twoja siostra, która z gracją ci je odbierała. Nie trudno zrobić wtedy coś pod wpływem impulsu. Tylko dlaczego ten jeden raz tak bardzo się tym przejmujesz? Bo jestem twoim przyjacielem? Nie, to nie może być to. Tutaj chodzi o coś więcej, prawda? Oczywiście, boisz się o naszą przyjaźń, że to ją zniszczy, ale zawsze byś się martwił, obojętnie kto by to był. Czujesz się za mnie odpowiedzialny, uważasz, że jeżeli miniona noc zniszczy naszą znajomość, zostanę sam – urwał podnosząc filiżankę z herbatą. John był niemal pewien, że dojrzał w jego oczach cień smutku.
- Sherlock... – szepnął, ale detektyw przerwał mu, unosząc rękę do góry.
- Sytuacja jest inna niż na zewnątrz. Tutaj jesteśmy ze sobą cały czas, z małymi przerwami na toaletę. To stwarza napięcia, które trudnej rozwiązać niż na Baker Street. Nie wiemy kiedy wyjdziemy i powiedziałbym, że nieprędko biorąc pod uwagę plany mojego brata – odstawił filiżankę na stół. – Moja propozycja jest następująca – sypiamy ze sobą, dopóki stąd nie wyjdziemy. Seks, nic więcej, żadnych uczuć, nie rozmawiamy o tym poza łóżkiem, prysznicem, czy gdzie będziemy to robić – wstał, chwytając przygotowaną w czasie monologu kanapę. – Zastanów się nad tym, porządnie. Wiem, że prawie wlazłeś mi pod prysznic – uśmiechnął się chytrze. – A teraz wybacz, czas na mojego porannego papieroska.
John pozostał sam przy stole, przeklinając w duchu. Cholera by wzięła wszystkich Holmesów, ich dedukcje i rozumowanie.
Kolejne dni mijały w ciszy. Mycroft dobitnie skomentował ich przygodę, a drugiego dnia przyniósł im paczkę prezerwatyw i buteleczkę lubrykantu, którą John znalazł na stoliku w sypialni po powrocie z łazienki. Miał ochotę wlać lubrykant do gardła Mycrofta i zapchać mu usta gumkami, ale powstrzymał się. Jeszcze trochę musieli tu posiedzieć.
Gorzej było ze snem. To znaczy tak jak zwykle, ale po tej jednej przespanej nocy, naprawdę tęsknił za spokojnym snem, pozbawionym koszmarów. Wydawało mu się, że budził się częściej, koszmary stały się gorsze, brutalniejsze. Na domiar złego Sherlock znowu prawie przestał spać. Jak twierdził nie jako formę szantażu, a dlatego że nie mógł. Za każdym razem, gdy John budził się, Sherlock zerkał na niego kątem oka, patrząc jakby z wyrzutem.
Trzeciej nocy długo nie mógł ponownie zasnąć po kolejnym koszmarze.
- Dlaczego myślisz, że długo stąd nie wyjdziemy?
Słyszał jak Sherlock wzdycha ciężko i był niemal pewien, że detektyw z trudem powstrzymuje się przed obrażeniem go.
- Mycroft nie pozwoli nam wyjść, dopóki nie złapie Moriarty'ego, a on nie zamierza wykonać ruchu. Nie interesuje go walka z moim bratem, możliwe, że uznaje ją za zbyt ryzykowną. Zależy mu jedynie na mnie, i jedyne na co może sobie pozwolić to ruch, który sprowokuje mnie do wyjścia z kryjówki. Musiałoby to być też coś wielkiego, o czym na pewno bym usłyszał. Słowem, musi zrobić coś wyjątkowo spektakularnego, co może mu jeszcze trochę zająć. Nie może tak szybko wysadzić w powietrze kolejnego budynku, zwłaszcza że pewnie jest naćpany prochami przeciwbólowymi. Wniosek? Jeszcze długo nie dostaniemy ciasteczek pani Hudson bezpośrednio od niej.
Milczał, zastanawiając się nad usłyszanymi słowami. Nie chciał, żeby Moriarty wykonywał ruch, żeby zrobił komuś krzywdę. Chciał, żeby po prostu go złapali, zamknęli w więzieniu, lochu, nieważne. Mimo wszystko, jeżeli Sherlock miał rację, sam nie wiedział, czy nie miałby ochoty błagać przestępcę doradczego o zrobienie czegoś, co ich stąd wyciągnie. Sherlock wyskoczyłby na zewnątrz, a on popędziłby za nim, bo przecież coś mogło mu się stać. Nie musiałoby to być nic poważnego. Ot, mógłby ukraść czaszkę z kominka na Baker Street. Holmes na pewno uznałby to za zniewagę równą porównania jego intelektu do Andersona i byłby zmuszony wyjść.
Tylko czaszeczkę niech ukradnie.
- Jesteś pewien? Może się mylisz?
Sherlock spojrzał na niego krytycznie, zupełnie jakby z trudem powstrzymał się przed zarzuceniem mu, że postradał zmysły.
- Już raz myliłeś się w kwestii Moriarty'ego. Może i tym razem nie masz racji?
Holmes rzucił mu jedno lodowate spojrzenie i bez słowa odwrócił się twarzą do ściany, kuląc jednocześnie w ciasny kłębek. John westchnął cicho, ponownie wbijając wzrok w sufit. Po chwili z irytacją roztarł skronie. No pięknie. Mógł się nie odzywać. Teraz będzie musiał znosić obrażoną primadonnę. Za co? Czemu musiał być tak bezgranicznie głupi? A Sherlock mógłby się opanować. To wszystko byłoby o tyle łatwiejsze, gdyby nie odstawiał tych scenek.
John leżał długo w ciemności, starając się zasnąć. Niemal zaczął odliczać owce, ale po chwili stwierdził, że to absurdalne. Wsłuchiwał się w spokojny oddech przyjaciela, oddech człowieka śpiącego spokojnym snem. Spiął się, słysząc jak oddech Sherlocka zmienia tempo, staje się bardziej szybki, urywany. Zerknął na leżącego sztywno na plecach detektywa. Knykcie zrobiły się białe, gdy zaciskał palce na pościeli.
Holmes otworzył szeroko oczy, jego pierś wznosiła się i opadała szybko, a twarzy była blada jak kartka papieru. John czuł się dziwnie, patrząc na to. Sherlock Holmes był człowiekiem i miewał koszmary, chociaż tak bardzo starał się to ukryć. Ciekawe od jak dawna go męczyły? Poczuł się głupio, detektyw martwił się o niego i pytał o jego koszmary, a on go spławiał. Może dlatego tego potrzebował? Bo sam miał z tym problemy.
John wziął głęboki oddech i gdy upewnił się, że Sherlock chociaż częściowo się uspokoił, otworzył usta i zaczął opowiadać swój koszmar. Mówił cicho i powoli, opisując każdy najmniejszy, zapamiętany szczegół – zapach, oświetlenie, krew, rany, śmiech Moriarty'ego. Zatrzymał się na chwilę gdy przestępca doradczy chwytał jego dłoń, zmusza go aby podniósł do góry pistolet, zacisnął palce na spuście...
Gdy skończył, pokój wypełniła cisza, był pewien, że Sherlock patrzy na niego, ale nie chciał na niego spojrzeć. Znowu brakowało mu tego, że nie może wyjść z mieszkania. Już był pewien, że jego przyjaciel postanowił przemilczeć jego słowa, gdy ten odezwał się nagle.
- Śni mi się, że strzelam do bomby. Oczywiście wybucha, wszystko zaczyna płonąć, dach i ściany zaczynają się walić. Udaje mi się wydostać, wokół widzę zgliszcza, a na ich szczycie siedzi Moriarty i śmieje się ze mnie... bo cię szukam. Nigdzie nie mogę cię znaleźć, dym gryzie mnie w oczy, a on drwi, że mówił, że spali moje serce i to zrobił. Krzyczę, wołam cię, ale się nie odzywasz, nie odpowiadasz, nie ma cię nigdzie. W końcu widzę twoją rękę pod gruzami. Rzucam się w tamtą stronę, łapię ją i wciąż cię wołam, ale jest sina i zimna. A on śmieje się, jakby właśnie opowiedział genialny dowcip.
John mimowolnie patrzył na Sherlocka kątem oka. Chociaż detektyw sprawiał wrażenie spokojnego, tak naprawdę był roztrzęsiony. Na koniec jego głos zadrżał nieznacznie, a John poczuł ukłucie bólu.
- To tylko sny – szepnął lekarz po chwili.
Słyszał jak Sherlock śmieje się pod nosem.
- Ta. Tylko sny. I kto to mówi.

*

Jim czuł się lepiej. Nie bolało tak jak wcześniej, nie mógł jeszcze wstawać, a lekarz nie chciał odpowiadać na jego pytania. Mimo to w końcu mógł zacząć działać. Spojrzał na stojącego przed nim ortopedę.
- Bardzo mi przykro, ale prawdopodobnie nigdy nie odzyska pan pełnej władzy nad nogą – głos medyka drżał, a trzymana w rękach karta niemal wypadła mu z rąk. – Wymiana rzepki niczego nie dała...
Moriarty westchnął cicho, przenosząc wzrok na stojącego przy drzwiach ochroniarza. Pielęgniarka trzęsła się gdzieś z boku. Jacy oni wszyscy śmieszni i żałośni.
- Trudno, zdarza się. Możecie odejść.
Lekarz i pielęgniarka wyszli szybko, zamykając za sobą głośno drzwi.
- Zabij ją za kilka dni, tak żeby było wiadomo, że to nie wypadek. Kretyn zapamięta, co go czeka za kolejną porażkę. Niech się boi – szepnął cicho w stronę ochroniarza, który zasalutował mu i opuścił pomieszczenie.
W końcu sam. Niemal zapomniał jakie to uczucie – być w pokoju samemu, bez nikogo innego. Gdzieś mogło się czaić zagrożenie, ktoś mógł chcieć zepchnąć go z piedestału. W końcu stał się inwalidą. Ten ktoś byłby bardzo głupi, ponieważ miał za sobą stado wiernych ludzi. Każdy był mu oddany i bał się go. Jak psy. Każe im gryźć, a rozszarpią każdego.
Pozwolił sobie na lekki uśmiech. Wiele osiągnął, mógł mieć jeszcze więcej, chociaż starano się mu to odebrać. Nie tak łatwo można było się go pozbyć.
Ciekawe czy tata byłby z niego dumny?
Drzwi ponownie otworzyły się dopiero godzinę później. Słyszał znajome kroki.
- Porwijcie ją – machnął ręką na leżące na stoliku zdjęcia. - Choćby miało to zająć pół roku, macie ją porwać. Wtedy zdecyduję, co z nią zrobimy.

*

Sherlock wypuścił z ust wąską strużkę dymu. Widział irytację przebiegającą przez twarz Johna.
- Mógłbyś nie palić w moim łóżku?
Detektyw przewrócił oczami. Naprawdę, John?
- Trzeba to było zrobić u mnie. Poza tym lubię mieć coś w ustach po tym jak...
- Okej. Zrozumiałem. Nie kończ – John przerwał mu szybko, rozcierając skronie. – Oszalałem, że ci uległem.
Holmes uśmiechnął się lekko, pozwalając by popiół spadł na podłogę. Widział jak Watson zerka na niego wilkiem, ale nie zamierzał się tym przejmować. Wciąż czuł się odrobinę zbyt błogo i irytowało go, że lekarz nie poddaje się temu, tylko znowu się stresuje.
- Przecież widzisz, że dzięki temu obaj spokojnie śpimy i nie mamy się czym przejmować. Wyluzuj.
John odwrócił się szybko i otworzył usta, poruszając nimi niemo – jak rybka w akwarium – ale w końcu roztarł skronie z głośnym jękiem.
- Czemu to ty mi mówisz, że mam wyluzować? Skąd ty w ogóle znasz takie słowa?!
Sherlock zmarszczył lekko brwi, podnosząc się na łokciach.
- John. Byłem studentem, muszę się czasem komunikować z idiotami, rozumieć co chcą do mnie powiedzieć tą swoją śmieszną mową. Oczywiście, że znam takie słowa. Znam też masę innych słów, których pewnie w życiu nie słyszałeś. Słabiej znam żołnierski żargon, ale możesz mi dawać korepetycje, prawda?
Lekarz pokręcił głową i wstał, chwytając leżące nieopodal bokserki.
- Nie masz się co martwić, przecież przestaniemy gdy wyjdziemy, prawda? Powiedziałbym, że mógłbyś później wrócić do Sary, ale obawiam się, że nie czeka na ciebie na tyle wiernie, aby było to warte zawracaniem jej...
John wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.
- ...głowy.
Westchnął cicho i wstał powoli. Cóż, zamknięci czy nie, wypadałoby wstać i się ubrać. Miał już dość spojrzeń, które rzucał mu Mycroft od dwóch dni – gdy wylądował z Johnem po raz drugi w łóżku. Miał wrażenie, że jego brat mimowolnie rozbiera ich wzorkiem i ocenia co zrobili. Nie, żeby tego nie żałował. Skrzywienie, które wypełniło twarz starszego Holmesa, odpłaciło mu za wszelkie możliwe upokorzenia.
Wyszedł z pokoju, wciągając spodnie. John stał pośrodku salonu z pilotem w ręku.
- Patrz kurwa na to...
Sherlock wyprostował się, patrząc ze zdziwieniem na przyjaciela. Zapiął pasek i podszedł bliżej, zerkając na telewizor. Jakiś nudny wywiad.
Och.
Na ekranie pojawiła się spuchnięta twarz zapłakanej Harriet, która drżącym głosem mówiła, jak bardzo martwi się o swojego małego braciszka, który zaginął i nie widziała go od tak dawna. Obok niej siedziała Sarah, która trzymała ją za dłoń i spoglądała na nią z troską.
- Wie pani, kto może mieć coś z tym wspólnego? – Spytała prowadząca.
- Oczywiście! Ten jego chory współlokator, Sherlock Holmes! – Oznajmiła lodowato Sarah, obejmując ramieniem szlochającą cicho Harry.
- Skąd to podejrzenie? Przecież też jest poszukiwany.
- Proszę... On zawsze pakował Johna w różne tarapaty, ciągał go za sobą na te wszystkie sprawy – głos Sawyer ociekał jadem. – Znajdziecie Holmesa, dowiecie się gdzie jest John i co mu zrobił.
Sherlock uniósł w zaskoczeniu brwi. Kto jej wpuścił osę do majtek?
- To bardzo poważne oskarżenia, pani...
John wyłączył telewizor i cisnął pilotem w kanapę, po czym roztarł z wściekłością twarz. Holmes spojrzał na niego kątem oka, czując że współczuje przyjacielowi. Nie przejmował się tym, co ta idiotka mówi, ale patrzenie na reakcje Johna wcale nie było przyjemne. Było mu go po prostu żal. Widział złość, z którą nie miał co zrobić, nie miał jej jak odreagować, nie miał możliwości wrzaśnięcia na nie, wyzywania od idiotek.
- Jak ona w ogóle śmie?! Jak?! Jakim prawem ona mówi o tobie takie rzeczy?! Jak może udawać rozpacz po moim zniknięciu, gdy zamiast się przejmować w najlepsze rżnie się z moją siostrą?! Moją siostrą do cholery! Pal licho to! Jak może atakować ciebie?! Zarzucać, że mi coś zrobiłeś?! Czy ona oszalała?! Czy ją pojebało?!
Holmes pokręcił głową, patrzą na Johna. Cholera by wzięła tą Sarę i jej szopkę, zniszczyła całą jego ciężką pracę!

*

Siedziała w samochodzie, patrząc na padający deszcz. Krople bębniły o szyby, spływały po nich tworząc wrażenie płynnej tafli. Westchnęła cicho, patrząc na opustoszałe ulice. Każda rozsądna osoba została w domu. Niestety nie miała takiego luksusu. Dziwne. Nawet samochodów nie było zbyt wiele.
Pojazd zatrzymał się nagle z piskiem i tylko zapięte pasy sprawiły, że nie uderzyła twarzą w siedzenie. Chciała już spytać kierowcy, co się stało, gdy kula przebiła przednią szybę, rozpryskując ją w miliony malutkich kawałków. Odruchowo zakryła się rękami i niemal zawyła, gdy odłamki wbiły się w skórę, a jeden z nim drasnął twarz. Czuła, że drży. Kierowca siedział martwy w fotelu, z dziurą ziejącą w środku czaszki.
Zaczęła szukać telefonu, ale zanim zdążyła go wyciągnąć, drzwi otworzyły się energicznie. Poczuła jak ktoś psika jej czymś w twarz i zaczęła się krztusić, chciała krzyknąć, ale po chwili nie miała już na nic sił, i straciła przytomność.

*

John wstał, przeciągając się z jękiem. Roztarł oczy i spojrzał na zegarek. Dziewięćdziesiąty drugi dzień... czego? Niewoli? Ukrycia? Sam już nie wiedział, jak to nazwać. Zaraz napije się kawy, zje śniadanie, później poogląda telewizję, może poszuka czegoś w Internecie. Czym to wszystko różniło się od więzienia? Świadkowie koronni mieli w sumie lepsze warunki.
Wyszedł z pokoju i natychmiast cofnął się o krok. Pośrodku pokoju stał Sherlock, który spojrzał na niego, gdy tylko otworzył drzwi. Patrząc na niego John czuł, że każdy kawałek detektywa zdaje się krzyczeć, że zaraz czeka go niezapomniana przygoda.
- John, wstałeś, świetnie! – Detektyw niemal do niego podbiegł i szybko zapiął mu koszulę. – Och, cudnie że nie masz na sobie żadnego swetra. Trzeba się odpowiednio przywitać – klasnął w dłonie i przeskoczył na drugi koniec pokoju.
- Przywitać? Przepraszam, ale z kim ty chcesz się witać? Mycroft tutaj kogoś ściąga?
Sherlock zaśmiał się cicho.
- Przywitać ze światem, oczywiście. John, czasem naprawdę jesteś tak uroczo głupiutki. Wychodzimy stąd. Dzisiaj! Och, w końcu słodka wolność!
John poczuł się zagubiony.
- Twój brat – postąpił do przodu i złapał Holmesa za ramię, zmuszając go, żeby spojrzał mu w oczy. – Twój brat go złapał?
Detektyw spojrzał na niego ze zdziwieniem, ale radość wciąż nie znikała z jego twarzy.
- Skąd! Mówiłem ci, że nie zaryzykuje konfrontacji z Mycroftem! Chociaż... właśnie to zrobił. Porwał Antheę.
Lekarz cofnął się o krok, patrząc z przerażeniem na przyjaciela. Porwał Antheę?
- Mycroft ci powiedział? – Spytał cicho, idąc za Sherlockiem, który szedł w stronę laptopa.
- Nie. Skąd, chce to ukryć. W nocy udało mi się znaleźć jedną informację o tym, że w jednej z mniej ruchliwych uliczek znaleziono porzucony samochód z rozbitą szybą i śladami krwi, w środku nie było żadnych ciał, jednak nierozsądny dziennikarz wrzucił też zdjęcie rzeczonego samochodu i zgadnij, kto na co dzień się nim porusza – machnął ręką na monitor. – Zapisałem to zdjęcie, bojąc się, że Mycroft każe to wyciszyć i miałem rację. Po wiadomości nie ma ani śladu.
John spojrzał na fotografię. Samochód rzeczywiście przypominał ten, którym jeździła Anthea. Nie wiedział, czy był to ten sam, ale... z drugiej strony mało było takich aut w Londynie.
- Nie powinieneś się martwić? Może ją zabił?
Sherlock zatrzasnął laptopa i rzucił go na kanapę.
- Nie bądź głupi! Nie zaryzykowałby czymś takim! Och nie, on jest mądrzejszy... To jest jego ruch. I to jest bardzo dobry ruch – rzucił Johnowi w twarz buty. – Ubieraj się! Wychodzimy!
W ostatnim momencie chwycił obuwie i spojrzał niepewnie na detektywa. Wyjść? O niczym innym bardziej nie marzył, ale co, jeżeli tylko wpakują się w większe gówno?
- No chyba, że wolisz zostać tutaj i czekać, aż mój tłusty braciszek nas stąd wypuści? Śmiało!
Spojrzał tęsknie na drzwi. Wyjść stąd. Jak to pięknie brzmiało.
Leżący na stole telefon zaczął dzwonić. John szybko chwycił aparat i spojrzał na wyświetlacz. Anthea. Uśmiechnął się.
- Widzisz? To ona, nic jej nie jest. Niepotrzebnie siejesz panikę...
Sherlock zmarszczył brwi i wyrwał mu telefon z rąk.
- Słucham? – Szepnął po chwili, włączając głośnik.
Na kilkanaście sekund pomieszczenie wypełniła cisza.
- Sherlock, kochanie...
John poczuł, że blednie, słysząc głos Moriarty'ego.
- Jak ci się wiedzie? Dobrze bawicie się z Johnem, schowani pod płaszczykiem twojego braciszka? Jestem pewien, że umieracie z nadmiaru wrażeń! – Zaśmiał się śpiewnie.
- Zostaw ją w spokoju – mruknął Holmes. – To o mnie ci chodzi.
- O ciebie? Nie, nie. Cóż, tak. Głównie o ciebie. Niestety panna Anthea sprawiła mi pewne problemy zdrowotne i... tak bardzo chcę z nią o tym porozmawiać! Powinniśmy sobie to wyjaśnić. Jak dojrzali ludzie. Nie zabronisz mi tego... kochanie.
Sherlock spiął się nieznacznie. John patrzył na niego z niepokojem. Jest źle.
- Masz dwadzieścia cztery godziny, mój słodki. Inaczej twoją bratową spotka niemiły los. Możliwe, że daruję jej życie, ale... Cóż. Raczej nie spędzi go nigdzie w kraju. Może Rosja? Albo Białoruś. To takie przyjazne kraje dla takich szmat jak ona.
- Czego chcesz? – Głos detektywa był spokojny, ale spojrzenie, którym obdarzył Johna, mówiło o wiele więcej.
- Tego co zwykle. Ciebie. Zrób dla mnie cudowne przedstawienie, inaczej będę taki niegrzeczny... Pa, mój słodki – szepnął, głosem ociekającym słodyczą i rozłączył się.
John spojrzał na Sherlocka, który stał przed nim sztywno. Po chwili odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę drzwi. Lekarz poszedł za nim.
- Jeżeli teraz wyjdziemy, po prostu powiemy, że... Idziemy ją uratować! Co jest prawdą. No i ten tłusty wieloryb nie będzie na nas zły, jeżeli przywieziemy mu ją w całym kawałku... Mniej więcej.
Watson przysłuchiwał się jego słowom, patrząc jak otwiera zamek wiszącym obok kluczem. John szybko włożył buty, nie mógł pozwolić, żeby ten kretyn pakował się w tarapaty zupełnie sam! Detektyw pchnął drzwi i wyszedł na korytarz, nie przejmując się tym, czy ktoś zamknie mieszkanie. No tak, pewnie budynek jest przepełniony ochroną, która się tym zajmie.
W milczeniu zjechali windą. John czuł, jak serce mocniej mu bije i chociaż martwił się o Antheę, nie mógł zdusić uczucia radości i lekkości. Wychodzili stąd. Wymienili uśmiechy, gdy postawili pierwsze kroki na chodniku.
W końcu.
- Taxi! – Krzyknął Sherlock, machając w stronę przejeżdżającej obok taksówki.
:icontrollface:

Dedykowane :iconduod:, Lisowi i wszystkim czytelnikom, którzy zarywają noc sylwestrową, aby poczytać moją cudowną twórczość ; )

Czyli rozdział pełen niepotrzebnych seksualnych dowcipów, doprowadzający czytelniczki do pytania "kiedy pokażesz nam więcej?!"
© 2011 - 2024 Luna666
Comments83
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Super-Nat's avatar
"Ciekawe, łóżko Johna było nieco wygodniejsze go jego." -> niż
"Nazwał by to raczej dzikim" -> nazwałby
"chwytając przygotowaną w czasie monologu kanapę." -> kanapkę XD
"gdy odłamki wbiły się w skórę, a jeden z nim drasnął twarz. " -> jeden z nich
I ogólnie masz masę powtórzeń "się", chwilami trochę motasz dłuższe wypowiedzi. Sherlock chwilami zachowuje się OOC, ale co do tego masz pełne prawo.

I totalnie mi się podoba! Mimo, że zaspoilerowałam sobie całość xD